Furman wygląda przez okno. Zauważa wychodzącą z bloku Ewę Majewską. Szybko zaczyna się ubierać w swój reprezentacyjny strój wyjściowy - wdzianko myśliwego.
|
podekscytowany - Leż, leż pieseczku, leż spokojnie, leż. Zaraz pójdziemy. Nic, nic się nie ruszaj. Nigdzie się nie ruszaj, zaraz pójdziemy. Ech to jest dopiero. Dobra, gdzie jest torba? Jest. Kapelusz... leż, leż Teodorek. Zaraz pójdziemy, zaraz pójdziemy na spacerek. Jeszcze flinta, nie ruszaj się, nie ruszaj. Dobra, wszystko mam? Wszystko. Chodź! (Wychodzi z bloku i udaje się za Ewą.) Aport! Teodor, aport. O to, to. Szukaj, o tak, tak szukaj, szukaj. Teodor! Aport, aport, no szukaj! Aport! Ślicznie. Dzień dobry, dzień dobry droga sąsiadko.
|
|
|
|
Dzień dobry.
|
|
|
|
Dzień dobry, he, he. Chodź Teodor! Teodor do nogi! My tak co rano wie pani musimy ćwiczyć, bo dla psa myśliwskiego aportowanie to jest bardzo ważna rzecz. Bardzo. Yyy... przepraszam, czy pani w kierunku domu?
|
|
|
|
Nie.
|
|
|
|
Nie, aha. Ja też nie. Czy pani wie, że pewnego razu Teodor uratował mi życie?
|
|
|
|
A to niemożliwe.
|
|
|
|
No niemożliwe. Wie pani, rzecz się miała na polowaniu. Mianowicie tak, Teodor pobiegł za zranionym zającem, ja natomiast spokojnie oczywiście yyy... repetowałem, znaczy nabijałem broń i w tym momencie z krzaków wyskakuje odyniec.
|
|
|
|
Odyniec?
|
|
|
|
Dziki, wściekły odyniec!!! Wystarczy to pani? Zdrętwiałem. On zresztą też. Co robić myślę sobie. Teodor poleciał za zającem, broń nie nabita. Jedyna szansa ucieczka. No więc ja chodu, oczywiście przez las, on za mną. Ja na drzewo, on za mną...
|
|
|
|
Na drzewo?
|
|
|
|
Tak. No ja z drzewa, on za mną. Ja do wody wtedy, on za mną. Woda potąd. No i jeszcze zapomniałem pani powiedzieć, że to była zima, mróz, dwadzieścia stopni mrozu...
|
|
|
|
Acha.
|
|
|
|
Więc ja z tej wody wyskoczyłem jak oparzony. On oczywiście za mną. Jedyna szansa teraz myślę sobie, albo ty, albo ja. Wyjmuję kordelas. Wie pani co to jest kordelas? Sztylet! Ogromny sztylet. Wyjmuję, myślę sobie, no bracie tanio życia nie sprzedam. Stoję tak przy drzewie, plecami oczywiście, żeby mnie nie zaszedł od tyłu, myślę se, no chodź, no chodź malutki! I w tym momencie nadbiega kto?!
|
|
|
|
Yyy...
|
|
|
|
Teodor. Teodor rzecz jasna! Wyrzuca z pyska tego zająca, rzuca się na bestię, do gardła mu od razu. Walka była straszliwa, trwała nie wiem, piętnaście, dwadzieścia, może nawet pół godziny. Wie pani w tej sytuacji nikt czasu nie liczy oczywiście. No i na czym się skończyło, zagryziona bestia przez Teodora padła!
|
|
|
|
To niewiarygodne.
|
|
|
|
Niewiarygodne. Dzisiaj jest u mnie... Ta bestia oczywiście. Tak, tak, yyy... ale wypchany, wypchany ten odyniec. Może pani chciałaby zobaczyć?
|
|
|
|
A nie, wie pan, może innym razem.
|
|
|
|
Aaa... chwileczkę pani Ewuniu. A może zechciałaby zobaczyć pani kolekcję rogów? Mam wspaniałą kolekcję rogów.
|
|
|
|
Ale nie...
|
|
|
|
Jedyną w swoim... aha...
|
|
|
|
Może nie dzisiaj, bo wie pan ja się spieszę.
|
|
|
|
Tak. Wie pani, chciałem tylko jeszcze pani powiedzieć jedną taką rzecz. Otóż wśród tej kolekcji rogów są rogi bizona.
|
|
|
|
Acha.
|
|
|
|
Bizona, który swego czasu na Podhalu robił straszliwe spustoszenie wśród wiejskich chałup. Oczywiście poproszono mnie... no, nie chwalę się, ale jestem he, he... z niezawodnej ręki dosyć znany i popularny, nie tylko w Polsce. Także co ja robię, przyjeżdżam na miejsce, obserwuję teren, mam go. I ja go między oczy, fach! Fach! Koniec. (Patrzy w niebo.) O, kaczki lecą, będzie pieczyste. (Oddaje dwa strzały w niebo.) Niestety, podmuch wiatru poniósł śrut. Szkoda, tak lubię pieczyste.
|
|
|
|
Dobrze się składa, bo to były gołębie. Do widzenia panu.
|
|
|